• FILM
  • RECENZJA

12 grudnia 2020

„MANK” - DAVID FINCHER WRACA Z HOŁDEM DLA „OBYWATELA KANE’A”- RECENZJA FILMU

Mank to jedna z najbardziej wyczekiwanych premier tego roku. Nie tylko dlatego, że rok 2020 nie obfituje w zbyt dużą ilość głośnych premier ze względu na skomplikowaną sytuację epidemiologiczną. Głównym powodem ogromnego zainteresowania tym filmem był powrót Davida Finchera na stołek reżysera po sześciu latach przerwy. W 2014 roku w kinach pojawiła się ostatnia pełnometrażowa produkcja reżysera – „Zaginiona dziewczyna”. Od tego czasu zmieniło się jednak niemało, jeśli chodzi o sytuację kin studyjnych, ale także i całej kinematografii. Teraz reżyser stworzył projekt niezwykły - opowiadający historię kulisów powstawania filmu „Obywatela Kane’a” Orsona Wellsa, uważanego przez wiele prestiżowych organizacji (np. „American Film Institiute) za najlepszy film w historii kina.

fot. kadr z filmu „Mank”

Film ten w światowej kinematografii zmienił naprawdę dużo. Jest pierwszą produkcją pokazującą, jak ważna jest autorska wizja reżysera w kwestii tworzenia filmu. Przed Fincherem niezwykle trudne stało zadanie, gdyż miał on opowiedzieć angażującą historię o powstaniu „klasyka”. Jednak nie było to jego jedynym wyzwaniem. Twórca starał się o realizację projektu już po 1997 roku, kiedy do kin wszedł jego film „Gra”. Żadne studio nie chciało wtedy dystrybuować filmu w czerni i bieli ze względu na mniejsze dochody. Reżyser nie złożył broni i po ponad dwudziestu latach dopiął swego. Oprócz oddania hołdu Wellsowi i Mankiewiczowi, reżyser starał się tą produkcją uhonorować również własnego ojca, gdyż to właśnie Jack Fincher jest scenarzystą tego filmu. Ów projekt był dla Finchera projektem życia i niezrealizowanym marzeniem. Czy udało mu się je urzeczywistnić?

Fincher „nie idzie na łatwiznę” jak w znacznej ilości filmów biograficznych. Nie przedstawia tworzenia filmu z perspektywy reżysera, producenta i odtwórcy głównej roli przez Orsona Wellsa, lecz Hermana Mankiewicza – scenarzysty filmu. Historia została opowiedziana za pomocą retrospekcji, co jest podobnym budowaniem narracji, jak w genialnym dziele Wellesa, z tą różnicą, że w produkcji Netflixa fabuła jest przedstawiona tylko z perspektywy Mankieiwcza, a nie (jak w Obywatelu Kanie) z wielu perspektyw ludzi znających tytułowego bohatera. Fincher przedstawia tamten okres z dozą nostalgii, jednoczenie nie będąc sentymentalnym, jeśli chodzi o samych bohaterów. Ukazany zostaje okres złotej ery Hollywood lat trzydziestych, przy jednoczesnym zobrazowaniu nadużyć wysoko postawionych osób.

W jednej z ważniejszych scen filmu, drugoplanowy bohater Louis .B Mayer w rozmowie na imprezie Willama Hearsta bagatelizował niebezpieczny rozrost nazizmu w ówczesnych Niemczech, nazywając przyszłego prowodyra II wojny światowej „Hitler szmitler”. Polityka przewija się przez ten film nieustannie. Reżyser nie odstępuje również od problemów ekonomicznych i społecznych tamtego okresu, jak wielki kryzys z 1929 roku. Może nie jest to obszerne przedstawienie problemu, jak Film „Big Short” Adma Mckaya o kryzysie gospodarczym z 2008 roku, ale nie jest to główną tematyką filmu „Mank”. 

Problem jest na tyle rozważnie pokazany, że oglądający ma pełną świadomość co do charakteru kryzysu i sposobu, w jaki dotknął on wówczas Amerykanów. Zobrazowany zostaje także jego wpływ na branżę filmową oraz ludzi z nią związanych, co dobitnie pokazuje scena obniżania pensji pracownikom w studio Mayera. W tle głównego wątku mamy również nakreśloną walkę o fotel gubernatora po Frankline Roosvelcie.

Protagonista filmu, nie jest przedstawiony jako wrażliwy pisarz z drobnymi problemami tak, aby przedstawić łagodną wersję tej postaci. Nie jest to jednak styl reżysera „Siedem”. Fincher pokazuje nam postać Mankieiwcza jako błyskotliwego i inteligentnego krytyka społecznego, przy czym nadużywającego alkoholu, o niezwykle cynicznej osobowości. Jest człowiekiem, który nie darzy sympatią zbyt wielu osób. Spojrzenie Mankiewicza na ówczesną branżę filmową nie jest wiec romantyzacją tamtego okresu, lecz spojrzeniem chłodnym okiem na przemysł filmowy oraz na ówczesne Stany Zjednoczone.

 Mankiewicz jako kreacja Garego Oldmana jest pełnokrwistą postacią. Sam aktor w tak znakomitej roli nie był widziany na dużym ekranie od otworzenia innej postaci historycznej dużo bardziej znanej, czyli Winstona Churchila w „Czasie Mroku”. Podczas obecności Oldmana w filmie (na szczęście jest go tutaj pod dostatkiem) da się odczuć respekt innych postaci do Mankiewicza. Mimo tego wszystkiego i fantastycznej roli wybitnego aktora można mieć wątpliwości co do castingu. Dlaczego? Gray Oldman jest odrobinę „za stary” oraz niezbyt podobny do swojego filmowego odpowiednika. Nie rzucałby się to tak bardzo w oczy, gdyby nie fakt, że reżyser pozostałych aktorów dobrał tak, by przypominali swoje postacie z tamtej epoki.

 Nie potrzeba tutaj żadnej zbędnej ekspozycji postaci, by udowodnić, że Herman Mankiewicz był ważną osobowścią i miał ogromy wkład w powstanie przełomowego dzieła dla kinematografii, jakim był „Obywatel Kane”. Na szczęście David Fincher nie idzie w tym kierunku.  Naszego bohatera poznajemy tuż po wypadku samochodowym, gdzie leżąc w domku w małej wsi z pomocą scenopisarki Rity Alexander (granej przez Lily Colins), próbuje skończyć scenariusz do wspomnianego filmu. Dzieło ma jednak problem właśnie z tą częścią, czyli faktycznego czasu i procesu tworzenia scenariusza. Nie został on pokazany zbyt obszernie. Problematyka twórczości jest pokazana jedynie na początku, gdzie obserwujemy lekką niemoc twórczą zmagania artysty z nałogiem . Po paru retrospekcjach widzimy na ekranie ukończone dzieło bez żadnego wyraźnego przejścia. Nie oczekiwałbym od Finchera kolejnej hollywoodzkiej kliszy o problemach twórczych, cudownym zakończeniu i tyle. W pełni rozumiem, że to celowy zabieg reżysera, który nie stara się oddać całej biografii Hermanna Mankiewicza, lecz tylko najważniejsze momenty łączące się z tym szczególnym okresem w życiu protagonisty. Takie chaotyczne przejście to nie coś, czego się spodziewałem po perfekcjoniście i wizjonerze, którym niewątpliwie jest David Fincher. Film jednak nie trwał czterech godzin, a trochę ponad dwie, więc wszystkiego nie da się umieścić w tak krótkim czasie. Mimo to, momentami mamy odczucie, że produkcja trwa znacznie dłużej. W ten sposób reżyser daje jedynie okazje  do zachwycania się nad wizualną warstwą filmu ,nie wznosząc przy tym nic więcej

Oprócz genialnego Oldmana w roli głównej, Fincher po raz kolejny udowadnia, że potrafi wyciągnąć z aktora naprawdę wiele. Myślę, że zostało już udowodnione to dekadę wcześniej, gdy „wycisnął” fantastyczną rolę z Justina Timberlake w filmie „The Social Network”, który aktorstwem nie zajmował się wtedy na co dzień. Tutaj może nie ma podobnego kazusu, duża ilość z obsady filmu miała bowiem wcześniej jakieś sukcesy na koncie. Jednak świetną kreację (na pewno jedną z najlepszych w swojej karierze) przedstawiła Amanda Seyfried, grając Marion Davies – żonę Willama Heartsa. Jest to jedna z najważniejszych osobowości amerykańskiego kina niemego i bardzo ważna postać, jak się okazuje dla scenariusza „Obywatela Kane’a”. Na jej życiorysie oparte były postacie dwóch kobiet Charlesa Fostera Kane’a, czyli Susan Alexander Walker oraz Emily Monroe. Pierwszej wymienionej postaci kobiecej mamy w tym filmie Wellsa pokazany znacznie prawdziwszy i również bardziej pozytywny wizerunek, gdyż wzorowaną postać Susan Alexander poznaliśmy jako niezbyt bystrą i mierną śpiewaczkę bazującą na funduszach męża, by zrobić karierę.

 Również bardzo dobra kreacja Lily Colins jako wspierającej Manka w ściganiu się z czasem, aby skończyć scenariusz do późniejszego arcydzieła. Tutaj dzięki duetowi Oldman – Colins widźmy świetnie nakreśloną i rozwojową relację między Ritą a Mankiem. Niektórym może ona wydawać się powtórką z rozrywki: budząca niechęć osoba po pewnym czasie zaczyna być przyjacielem dla drugiej osoby. Tutaj ta relacja jest przedstawiona w sposób bardzo inteligentny – za pomocą świetnych dialogów oraz próby dominacji i delikatnych konfliktów, które doprowadzają do wspólnego zrozumienia. Nie ma ckliwej i przepełnionej przeszarżowanym aktorstwem motywów. Jest subtelnie przedstawiona relacja między dwójką ludzi.

Historia nie jest jedynie opowieścią o życiu Mankiewicza i procesie twórczym.. Fincher bezbłędnie oddaje wygląd tamtych czasów poprzez scenografię, dzięki której da się odczuć, że wraz z Mankiewiczem podróżujemy po studiach Hollywood lat trzydziestych. Staranne doprecyzowane ujęcia w fenomenalnie wyglądającej czerni i bieli sprawiają, że można by wydrukować dowolny kadr tego filmu i oprawić na ścianie. Jest to po prostu wizualny majstersztyk. Praca operatora również jest wzorowana na lata trzydzieste. Odjazdy i najazdy kamery, zbliżenia na twarz, a także plany pełne i półpełne wyglądają identycznie jak te klasyczne z okresu powstania „Obywatela Kane’a”. Nawet dźwięk ma charakterystyczny pogłos. Fincher wraz z ekipą dołożyli wszelkich starań, by z zegarmistrzowską precyzją umieścić film w realiach lat trzydziestych.

Monolog w pałacu Hearsta, jako kluczowa scena filmu, jest wstrząsająca oraz idealnie łączy się z końcówką „Obywatela Kane’a”. W „Manku” Fincher ukazuje, dlaczego to William Hearst stał się pierwowzorem dla głównego bohatera produkcji Wellsa. Owa scena jednocześnie kompromitacją Hearsta jak i samego Mankiewicza, który pod wpływem alkoholu wygłasza niepochlebną mowę na temat zamożnego wydawcy prasowego. Stopniowe opuszczanie pokoju przez pochlebców gospodarza buduje napięcie dodatkowo wzmożone powolnym ruchem kamery. Prowadzi to do punktu kulminacyjnego, który jest szokującym dialogiem zarówno dla bohaterów jak i samego widza.

„Mank” nie jest filmem dla fana blockbusterów i filmów akcji. To bardzo artystyczne kino w skonkretyzowanej, autorskiej wizji Davida Finchera.  Produkcja Netflixa może nie jest tak dobra jakościowo jak film Wellsa sprzed niespełna osiemdziesięciu lat, jednak jest dobrze opowiedzianą historią oczami człowieka z problemami. Ukazuje też zupełnie odmienną wizję, jaką jest opowieść o tym przedsięwzięciu z perspektywy scenarzysty. David Fincher zalicza udany powrót po ponad sześciu latach. Na jego następny film na szczęście nie trzeba będzie tak długo czekać, gdyż po podpisaniu kontraktu z Netflixem na wyłączność, jego następna produkcja zaplanowana jest na 2021 rok. Oby była przynajmniej tak udana jak „Mank”.

MOJA OCENA 7/10

Autor; Sebastian Kulesza