Tak więc, mimo wydłużonego czasu jego tworzenia i zapowiedzi drobnych poprawek, nie zadowolił ani krytyków, ani widowni. Recenzja może mieć niewielkie spoilery fabularne.
Od samego początku produkcji jest nam pokazane, że twórcy nie wiedzą w jakiej konwencji zaprezentować dzieło. Film wprowadzona nas w nastrój, który nie jest utrzymany w późniejszej jego fazie. Reżyserka ukazuje nam mało oryginalną scenę napędu na sklep jubilerski w galerii handlowej. Zaskakującą jest naiwność scenariuszowa, czyli rzekome prowadzenie nielegalnego handlu antykami na zapleczu sklepu jubilerskiego.
Scena napadu ma być radosnym wprowadzeniem do filmu i pokazuje wzorcową kobiecą bohaterkę. Wyszła kiczowata scenka parodiująca Spider-Mana z serii „Niesamowity Spider-Man”. Scena ta miałaby prawo działać z zamierzonym kiczem, gdyby nie to, że reszta filmu jest wykonana w zupełnie innej mrocznej konwencji. Przypomina to bardziej „Batmana i Super Mana” niż ostanie produkcje „DCU” jak np. „Ptaki nocy”. Jest to bardzo dziwne, zważywszy na to, ile właściciele „DCU” zrobili, aby odciąć się od produkcji Snydera w tej franczyzie.
Po pokonaniu boga wojny Aresa przez Dianę w pierwszej części akcja drugiego filmu dzieje się w 1984 roku. Umiejscowienie fabuły w tym czasie ma jedynie na celu żerowanie na nostalgii starych widzów do tego okresu. Film ma tylko parę momentów ukazujących lata osiemdziesiąte. Tytuł ma przyciągnąć również widzów starszych. Jest to niestety tylko wabik. Nie ma żadnych przeciwskazań, aby akcję filmu włączyć w lata współczesne.
Akcja filmu z 2017 rozgrywała się podczas I wojny światowej, więc minęło prawie 70 lat. Diana jest nieszczęśliwa, gdyż jej ukochany Steve Trevor (Chris Pine), dawno nie żyje. Dlatego też na początku seansu przedstawiony zostaje ckliwy montaż uświadamiający widzowi jako bardzo główna bohatera jest smutna. Skutkuję to więc wręcz żenująca niemoc w pokazywaniu samotności Diany. Wszystko jest zademonstrowane w sposób łopatologiczny i bez odrobiny emocji. Dostajemy jedynie patrzącą w filiżankę z czarną kawą znudzonym wzorkiem Gal Gadot, czyli odtwórczynię głównej roli.
Nieszczęście jednak nie trwa długo, gdyż przez przypadek Wonder Woman wymawia życzenie przy pomocy magicznego kamienia. Diana marząca o powrocie Steve ‘a dostaje to co chciała dzięki owemu artefaktowi. Jednak postać ukochanego nie powraca w normlany sposób, tylko przejmuje ciało innego człowieka. Diana widzi tam znajomą twarz Steve’a (Chrisa Pine’a), mimo iż pozostali obserwują nieznanego im mężczyznę.
Jest to nielogiczne, gdyż później film ukazuje to, że kamień z niczego potrafi stworzyć wysokie na 100 metrów mury i odebrać życie człowieka jedynie życzeniem. Dlaczego więc Steve wraca w czyimś ciele zamiast w swoim? Na to pytanie odpowiedź znają tylko scenarzyści filmu. Była ich aż trójka Geoff Johns, Dave Callaham i sama pani reżyser – Patty Jenekins. Każdy z tych twórców uczestniczył przy kreacji filmów „DCU”, Johns jest nawet autorem paru seriali o bohaterach „DC”.
Mimo tego mamy wrażenie, że nikt z nich nie uczestniczył przy pisaniu żadnych filmów, szczególnie superbohaterskich. Scenariusz jest poszatkowany, nielogiczny i niespójny. Ciągłe braki logiki w filmie twórcy chcą zasłonić światem komiksowym, który śledzimy. Skrypt jest absurdalny do tego stopnia, że wymyśla protagonistce moce, by popchnąć fabułę.
Scena, gdzie Steve Trevor i Diana kradną samolot, by dostać się do Kairu, jest tego idealnym przykładem. Wonder Woman, która wcześniej uczyła się rzekomo dematerializacji przedmiotów, sama przyznaje, że największym jej osiągnięciem w tej dziedzinie było sprawienie, aby kubek stał się niewidzialny. Kolejne podejście bohaterki po ponad 70 latach kończy się spowodowaniem niewykrywalności odrzutowca przez radar. Jest to absurdalne i wynika tylko z lenistwa scenariuszowego twórców filmu.
Przechodząc już do konkretnych postaci występujących w filmie, tutaj też za wiele dobrego nie można powiedzieć. Wyróżnia się na pewno Pedro Pascal jako Maxwell Lord. Ekscentryczny biznesmen wchodzący w posiadanie artefaktu spełniającego życzenia. Jako że sam ma problemy osobiste i finansowe, wykorzystuje tę rzecz do własnych celów, by stać się wpływowym na całym świcie człowiekiem. Ukazana jest jego coraz większa rządza władzy.
Postać jest bardzo stereotypowa, nie pokazuje nic nowego w charakterze złoczyńcy komiksowego. Jest to tym bardziej rozczarowujące po spojrzeniu na listę przeciwników z uniwersum „DC” takich jak Joker czy Generał Zord; są to postacie bardzo nieszablonowe i wielowymiarowe. Przedstawiono też rzekome motywacje antagonisty, lecz są one przedstawione dopiero na samym końcu filmu, a ten zabieg nie działa.
Widz bowiem dawno wyrobił sobie zdanie o tej postaci i ciężko będzie mu je zmienić jednym nierozbudowanym fragmentem retrospekcji. Mimo to, Pedro Pascal pokazuje, że jest jednym z nielicznych dobrych elementów tego filmu. Robi co może z tą fatalnie napisaną rolą i bawi się nią, tworząc chociaż jakąś dwuwymiarową postać.
Mamy jednak do czynienia z kontynuacją, dlatego jeden przeciwnik nie wystarczy. Drugą antagonistką jest Barbara Minevra, później Cheetah grana przez Kristen Wiig. Problem z tą bohaterką również leży głownie w jej wykreowaniu przez scenarzystów. Barbara jest bowiem kolejną karykaturalną postacią – inteligentną i miłą, lecz niezauważaną przez mężczyzn. Jest uosobieniem typowej brzyduli, odpowiedniczką męskiego „nerda”. Ta kreacja jest to kalka Electro granego przez Jamiego Foxa w „Niesamowitym „Spider Manie 2”.
Tam również bohater był niezdarny i pod wpływem różnych zdarzeń zmienił się w osobę nieprzypominjącą dawnego siebie. Przemiana Cheetah jest przedstawiona „po łebkach” tak, aby jak najszybciej wykreować nową osobowość. Barbara poznaje się z Dianą i szybko zawiązuje znajomość. Dzieję się to przy najbardziej kliszowej scenie tego typu – osobie wypadają kartki i główna protagonistka filmu pomaga w tej sytuacji.
Sceny ich dialogu są fatalnie poprowadzone i nie jesteśmy w stanie uwierzyć w ich przyjaźń. Wypowiadając życzcie, Barbara staje się jak Diana: silna, pewna siebie i seksowna. Traci jednak swoją serdeczność i otwartość. Jej motywacje są niezrozumiałe i dziwne. Oszukana przez Maxa Lorda nie szuka na nim odwetu.
Jej wrogiem staje się Diana mówiąca o konieczności cofnięcia życzenia dla przywrócenia równowagi w świecie chylącym się ku upadkowi. Wszystko to przez destrukcyjną działalność magicznego kamienia. Barbara decyduje się zwrócić przeciwko swojej rzekomej przyjaciółce i za wszelką cenę nie chce wyrzec się życzenia.
Nieustannie kręcimy się wokół klisz i niekonsekwentnej wizji twórczej, ale ten film właśnie niestety taki jest. Na koniec pozostaje przemiana Barbary w Cheetah, potrzebna jedynie do finałowej walki. Projekt kobiety geparda przy pomocy efektów specjalnych wygląda fatalnie. Przypomina to bardziej przebranego wokalistę zespołu black metalowego niż hybrydę człowieka i geparda.
Pozostaje jeszcze poruszyć temat odtwórczyni głównej roli Gal Gadot.
Jest to najbardziej apatyczna i bezuczuciowa rolą, jaką zagrała. Wiarygodność jej postaci jest równa zeru. Ciągle wykonuje trzy te same wyrazy twarzy. Nawet podczas rzekomo najbardziej emocjonalnej sceny między Dianą a jej ukochanym jest to zagrane tak od niechcenia z strony Gadot, że zamiast wzruszyć się, czujemy konsternację i szok. Aktorka totalnie rozczarowała.
Nigdy nie była uważna za wybitną odtwórczynię ról, jednak w pierwszej części sprawdziła się jak najbardziej poprawnie. Gal Gadot oprócz tragicznego scenariusza jest najsłabszym punktem tego filmu. Jest to dobitne podsumowanie tej produkcji, gdyż jak film ma być dobry, skoro główna rola jest tak źle zagrana?
Na wyróżnienie nie zasługuje też reżyseria. W końcu to reżyser sprawuje pieczę nad grą aktorską i planem filmowym. Reżyserka bardzo źle opowiada nam tę historię. Jest poszarpana i pocięta tak, jakby mnogość wątków miała wybaczyć ich chaotyczność. Jeżeli przypomnimy jeszcze fakt, że Jenkins jest współscenarzystką tego filmu, jej współodpowiedzialność za tę porażkę zwiększa się.
Jest to duże rozczarowanie pod tym względem, iż pierwsza „Wonder Woman” działa jako film i była poprawnie wyreżyserowana bez żadnych większych niedociągnięć. Sama Patty Jenkins przecież w napisanym i wyreżyserowanym przez nią filmie „Monster” z 2003 roku dobitnie przyczyniła się do zdobycia Oscara przez Charlize Theron za pierwszoplanową rolę kobiecą w tym dziele.
„Wonder Woman 1984” jest filmem po prostu rozczarowującym.
Nie działającym pod każdym względem: reżyserii, scenariusza i gry aktorskiej (oprócz Pedro Pascala). W produkcji nawet efekty specjalne czy montaż są złe i nie robią żadnego wrażenia. Film jest też bardzo długi, bo trwa aż dwie i pół godziny, przez co męczy. Ten twór to pokaz niekonsekwencji i błędów twórczych producentów, reżyserki i scenarzystów.
Jest to cios dla „DCU” tym większy, że po nieźle przyjętych „Aquamenie”, „Ptakach nocy” czy „Shazmie” franczyza zdecydowanie zyskiwała fanów. „Wonder Woman 1984” jest spektakularną porażką, kolejnym dużym filmem, który, już teraz zaryzykuję to stwierdzenie, kin nie zbawi. Tak jak wspomniałem we wstępie, przed premierą tego filmu z entuzjazmem czekałem na powrót duetu Jenkins, Gadot. Po zapowiedzianej już 3 części i również powrocie obu Pań do swoich ról, patrzę na to już z przerażeniem i obawą.
Moja Ocena 3/10
Autor; Sebastian Kulesza
__________________________________