Dlaczego nasza dziecięca naiwność, w dorosłości staje się wadą, przywarą lub jeszcze czymś gorszym? „Młodzieńcza naiwność”, ile razy ten zwrot słyszałem, by dalej hodować w sobie podejrzliwość wobec świata i uważność na drobiazgi, które miały mi powiedzieć, czy warto z kimś iść dalej pod rękę, czy też nie.
Do dzisiaj nie wiem czy nie popełniłem błędów, odrzucając wielkie przyjaźnie albo też pokusy, którym mogłem ulec, bo stałby się wtedy częścią tych najpiękniejszych wspomnień?
Tacy jesteśmy cholernie ostrożni w swojej dorosłości, a tak często lubimy się zakochiwać. Przecież miłość z założenia jest naiwna.
Tak jak sny, w których z dziecinną czułością zapadamy się bez pamięci i marzymy aby nigdy nie dobiegły do końca. Zakochanie zawsze jest snem, a realność porannym budzikiem, który z wrzaskiem informuje, żeby wrócić do prawdziwego życia.
Ja uwielbiam być naiwny. Nie moją sprawą bowiem jest szukanie oszustów lub krętaczy. To ich życie.
W mojej naiwności o wiele lepiej się czuję, niż w zaglądaniu do czyjegoś jestestwa, szukając tam blizn i skaz, które mogłyby świadczyć o braku współczucia dla mnie.
Po co?
To mi pozwala wierzyć, że jeszcze wielkie przyjaźnie i wielkie miłości są przede mną, cokolwiek one oznaczają, mimo że taki niby jestem dorosły.
Czniać to, jak mawiała moja babcia Bronka.
„Jeśli zaufam, to mogę zostać oszukany, zraniony, zdradzony. To prawda. Ale mam głębokie przekonanie, że lepsza jest naiwność niż podejrzliwość”. Bogdan de Barbaro.
Autor/zdjęcie; Jakub Urbański